Suchy szampon w czasach PRL-u. Tak radziły sobie nasze babcie
Zanim na półki sklepowe trafiły pierwsze szampony do włosów w formie, jaką znamy dzisiaj, kobiety musiały szukać innych sposobów pielęgnacji. Częstym wyborem były żółtka jaj, które wcierało się w pasma. Nie brzmi to jak coś przyjemnego, jednak czego się nie robi dla urody. Nasze mamy i babcie w czasach PRL-u były jednak sprytniejsze i korzystały z kilku banalnych sztuczek alby poprawić wygląd swoich fryzur.
Tak dbano o włosy w czasach PRL-u
Jednymi z pierwszych skojarzeń z PRL-em są długie kolejki i puste półki w sklepach. Umówienie się wtedy do fryzjera graniczyło z cudem, a co dopiero wyposażenie się w profesjonalne kosmetyki do pielęgnacji włosów . Najłatwiej było dostać szare mydło, jednak nie wpływało ono korzystnie na kondycję fryzur. Ze względu na zasadowy odczyn mydła, pasma stawały się matowe i trudno się je rozczesywało.
Co ciekawe, pierwszy profesjonalny preparat do mycia włosów został wprowadzony na rynek w 1904 roku i stał za tym Hans Schwarzkopf. Później różni producenci rozwijali ten produkt i dzisiaj nie możemy narzekać na brak wyboru jeśli chodzi o szampony. Problem jest wręcz odwrotny, czasem trudno się zdecydować, mając do dyspozycji tak dużo różnych wariantów. Może więc warto wrócić do przeszłości i skorzystać z metod, które stosowały nasze mamy i babcie. Kobiety w PRL-u same wymyśliły odpowiednik dzisiejszego suchego szamponu.
Preparaty do włosów w czasach PRL-u
Kobiety w PRL-u jeśli chciały zadbać o swój wygląd i zadać szyku musiały się trochę natrudzić, głównie z powodu sytuacji polityczno-gospodarczej w naszym kraju. Zwykle w doborze strojów, dodatków, a także fryzur inspirowały się największymi gwiazdami telewizyjnymi tamtych czasów jak Krystyna Loska, Kalina Jędrusik czy Bogumiła Wander.
Moda lubi wracać i dzisiaj często można spotkać kobiety uczesane tak jak w latach 80. Pojawiają się unowocześnione formy dawnych stylizacji, w których dominowały szalone kolory, asymetria i trwałe ondulacje. Teraz oczywiście takie uczesania wychodzą spod ręki profesjonalnych stylistów, wtedy musiały wystarczyć domowe sposoby. Przyborem niezbędnym dla chyba każdej kobiety był grzebień ze szpikulcem do robienia przedziałka i tapirowania włosów, spinki oraz wałki. Natomiast zamiast lakieru, który trudno było dostać, używano wody z cukrem. Tak utrwalone fryzury były oczywiście efektowne, jednak później trzeba było wszystko zmyć i zadbać o odpowiednią pielęgnację, a czasem brakowało na to czasu. Istniał jednak jeden banalny sposób, który mógłby się sprawdzić również i dzisiaj w podbramkowej sytuacji.
Kobiety w PRL-u często tego używały. Działa jak suchy szampon
Najlepsze preparaty do pielęgnacji włosów można było dostać w placówkach Przedsiębiorstwa Eksportu Wewnętrznego, czyli w tak zwanych “Pewexach”. Za produkty dostępne w tych sklepach płaciło się dolarami i były to zazwyczaj towary luksusowe i nie wszyscy mogli sobie na nie pozwolić. Trzeba było szukać tańszych alternatyw.
Do mycia włosów wykorzystywano szare mydło, ale aby lepiej podziałało, dodawano do niego środki o odczynie kwaśnym, np. ocet. Już w czasach PRL-u kobiety stosowały również sypkie substancje do pielęgnacji na sucho. Wiele z nich posiadały już w swoich domach, ponieważ była to głównie mąka ziemniaczana, żytnia lub talk. Aplikowało się któryś z tych produktów na całej długości pasm, usuwało nadmiar i następnie rozczesywało. Taki zabieg działał na podobnej zasadzie jak dzisiejsze suche szampony, odświeżał fryzurę, pochłaniał nadmiar sebum i dodawał objętości.