"Mąż narobił wstydu na weselu koleżanki z pracy. Żałuję, że poszliśmy"
Czasami luźna atmosfera na weselu sprawia, że w dobrej zabawie można się zapomnieć. Przekonała się o tym pani Ewa. Nasza czytelniczka chciałaby zapomnieć o weselu swojej koleżanki z pracy. "Żałuję, że w ogóle tam poszliśmy" - pisze pani Ewa. Wszystko przez jej męża, który miał zachowywać się - jej zdaniem - "jak dzikus".
Mąż "jak wodzirej". "Najadłam się wstydu"
Pani Ewa w komentarzu do jednego z artykułów na temat wesel opisała swoją historię zabawy na przyjęciu znajomej z pracy. Jak pisze, gorzko pożałowała, że zabrała ze sobą męża.
"Wahałam się, czy iść, bo nie jestem z nią jakoś bardzo blisko. To tylko znajoma z pracy. Ale że nas zaprosiła, i cały nasz pokój się wybierał, to pomyślałam, że czemu nie. Mało mamy z mężem okazji do wyjść na przyjęcia. Około północy na weselu pożałowałam, że w ogóle tam poszliśmy" - pisze pani Ewa.
Jak się okazało, mąż, który - jak pisze pani Ewa - "na co dzień jest stateczny i najlepiej bawi się oglądając seriale na kanapie" - na weselu stał się "prawdziwym wodzirejem".
"Mąż przesadził. Powinien się bardziej kontrolować"
Zdaniem pani Ewy, jej mąż na weselu "zachowywał się jak nie on". I to nie wina nadmiaru alkoholu, bo - jak pisze - "przyjechali autem i nie wypił ani kieliszka".
Nasza czytelniczka opisała jednak, że w pewnym momencie jej małżonek wstał od stołu, wyszedł do toalety i długo nie wracał. Było jeszcze przed północą.
"Poszłam go szukać (...) Zauważyłam jakieś zamieszanie przy wiejskim stole. No i oto był. Znalazłam go otoczonego wianuszkiem moich koleżanek i kolegów z pracy" - czytamy w komentarzu pani Ewy.
Mąż stał się tam duszą towarzystwa. Nie do końca tak, jak chciałaby tego pani Ewa.
"Stał tam z ogórkiem w jednej ręce i pajdą ze smalcem w drugiej, i wszyscy śmiali się w najlepsze (…) Podeszłam i usłyszałam, jak opowiada jedną kompromitującą historię z naszych wakacji, jak przypadkiem wyszłam półnaga z pokoju hotelu na korytarz, bo pomyliłam drzwi. I wszyscy w śmiech. A ja czerwona ze wstydu. Chciałam zapaść się pod ziemię" - pisze pani Ewa.
Okazało się, że na tym nie koniec.
"Zbratał się z moją szefową. Nie wiem, jak spojrzę jej w oczy"
Mąż pani Ewy potrzebował niespełna pół godziny, by przejść z szefową pani Ewy na "ty". Dodał też ją, a także kolegów i koleżanki żony, do znajomych na Facebooku, choć - jak pisze pani Ewa - "nawet ona większości z nich tam nie ma".
"A jak już dorwał telefon, to pokazał im tam moje stare, kompromitujące zdjęcia z liceum, które jakiś czas temu mu wysłałam dla zabawy (…). Boże, jak ja wtedy wyglądałam..." - czytamy.
To jeszcze nie był finał tego wesela, bo podczas zabaw oczepinowych odśpiewał ze współpracownikiem pani Ewy "jakieś żenujące biesiadne przyśpiewki na karaoke". "Ludzie to nagrywali na telefony. A ja chciałam się zapaść pod ziemię. I tylko myślałam, co powiedzą o tym wszystkim w biurze" - pisze pani Ewa.
Wiele osób potraktowałoby to po prostu jak dobrą zabawę, ale pani Ewa jest innego zdania. Uważa, że otoczenie jej znajomych z pracy nie było odpowiednim miejscem na takie “głupie żarciki”. Za kilka dni wraca do pracy po urlopie i boi się, że będzie obiektem żartów.
"Powinien być bardziej stateczny i normalny. To ludzie z mojej pracy, a nie przyjaciele czy rodzina. To nie czas i miejsce. A teraz to ja będę świecić oczami w biurze (…)" - uważa pani Ewa.
Czy rzeczywiście jest się jednak czego wstydzić?
Chcesz podzielić się z nami swoją historią? Wyślij wiadomość na [email protected].