Silver.Lelum.pl > Z życia wzięte > Synowa traktuje mój dom jak stołówkę. Zadłużyłam się i sama nie mam co jeść
Magdalena Pawłowska
Magdalena Pawłowska 29.05.2024 10:57

Synowa traktuje mój dom jak stołówkę. Zadłużyłam się i sama nie mam co jeść

Zmartwiona kobieta
fot. Canva/ anouchka

Żarty o teściowej i synowej bawią każdego i wszędzie. Jednak gdy do starcia na linii teściowa-synowa dochodzi w prawdziwym życiu, nikomu już do śmiechu nie jest. Pani Jadwiga, która podzieliła się z nami swoją historią, pisząc na adres [email protected], tak bardzo nie chciała się stać bohaterką dowcipów, że teraz musi się liczyć z poważnymi konsekwencjami.

Cieszyłam się, że syn w końcu znalazł kobietę. Myślałam, że dobrze trafił

Odkąd mój Andrzejek skończył 5 lat, wychowywałam go sama. Jego ojciec pewnego dnia od nas odszedł i postanowił zerwać z nami jakiekolwiek kontakty. Nie ukrywam, było bardzo ciężko, a w domu nigdy się nie przelewało. Mimo że pracowałam całymi dniami, to na sprzątaniu i szyciu mogłam niewiele zarobić. Pochodzę z domu dziecka, więc nie miałam też nikogo, kogo mogłabym poprosić o pomoc. Starałam się jednak jak mogłam, by zapewnić mojemu synowi jak najlepsze życie. Nie zawsze mogłam mu kupić drogie buty, ale nigdy nie odmówiłam mu rozmowy i wsparcia w najtrudniejszych chwilach.

Kiedy Andrzej dorósł, nasza sytuacja nieco się poprawiła. Już w wieku 17 lat poszedł do pierwszej pracy i zaczął dokładać się do budżetu domowego. Był jednak tak mocno nastawiony na pomoc mi, swojej ukochanej mamie, że zupełnie odłożył na bok życie towarzyskie. Dlatego, gdy w końcu, w wieku 28 lat przyprowadził do domu dziewczynę, byłam przeszczęśliwa! Jednak, do czasu...

Czytaj też: Kiedy przychodzą do mnie wnuki, chowam jedzenie po szafkach. Inaczej zostałabym z niczym
 

Kobieta z telefonem w ręku
Dzwoni nieznany numer, a ty boisz się odebrać? Masz dwa wyjścia
Pani w kapeluszu
"Mąż o siebie nie dba. Jego brzuch omal nie zrujnował nam wakacji"

Syn szybko się ożenił. Wtedy dopiero się zaczęło!

Na początku Arleta wydawała mi się bardzo dobrą dziewczyną: prostą, skromną i uśmiechniętą. Pochodziła z ubogiego domu, w którym nie przelewało się jeszcze bardziej niż u nas. To pewnie dlatego zaczęła spędzać u nas coraz więcej czasu. Zresztą nic dziwnego, bo świetnie dogadywała się z Andrzejem i miłość było widać z daleka. Młodzi pewnie też to czuli, bo niespełna po pół roku znajomości postanowili się pobrać. A ja trochę odetchnęłam z ulgą na myśl, że mój syn wreszcie założy własną rodzinę.

Po ślubie Andrzej i Arleta zamieszkali razem w niewielkiej kawalerce mieszczącej się zresztą blisko mojego domu. Początkowo rzadko wpadali, ale nie miałam im tego za złe. 

W końcu muszą się sobą nacieszyć - myślałam. 

Jednak już po kilku miesiącach zaczęli pojawiać się u mnie coraz częściej. Co zaskakujące, zjawiali się zawsze w porze obiadowej i od progu z uśmiechem pytali, czy załapią się na coś do jedzenia. Jakże mogłabym im odmówić? Mimo że sama niewiele miałam, zawsze się z nimi dzieliłam.

Domowy obiad
fot. Canva/ Cesar Okada


 

Kiedy Andrzej wyjechał do pracy, Arleta pokazał swoje prawdziwe oblicze

W pewnym momencie młodzi podjęli decyzję: Andrzej wyjedzie do pracy do Holandii, by odłożyć trochę grosza. Arleta została na miejscu. I właśnie wtedy wizyty synowej w moim domu zaczęły się stawać coraz częstsze. Nie powiem, nie przeszkadzało mi jej towarzystwo, w końcu zawsze miło z kimś porozmawiać, ale ona miała w tym ukryty cel. Jak już wpadła, to siedziała godzinami i wyraźnie czekała na... obiad. Doszło do tego, że była u mnie praktycznie co drugi dzień, a ja nieustannie stałam przy garach! 

Miałam nadzieję, że gdy syn w końcu się wyprowadzi, odpocznę trochę od gotowania i oszczędzę, bo sama nie potrzebuję dużo, wystarczy mi kanapka i zupa, by funkcjonować przez cały dzień. Arletka z kolei lubiła mięso, ziemniaczki i surówkę. A ja... tak bardzo chciałam być dobrą teściową, że gotowałam jej to wszystko... pożyczając pieniądze od sąsiadek, bo samej nie było mnie stać na to, by kupić tyle dobroci. Moja dobroć i brak asertywności doprowadziły do tego, że zadłużyłam się na kilkaset złotych, których teraz nie mam jak oddać.

A synowa? Kiedy powiedziałam jej wreszcie, że nie stać mnie na to, by ją karmić, obraziła się i przestała do mnie przychodzić. Od sąsiadki dowiedziałam się tylko, że znalazła pracę w osiedlowym sklepie zoologicznym, a Andrzej przysłał jej pierwsze pieniądze. Jak widać, ona nie bieduje, w przeciwieństwie do mnie. Ale kto by tam myślał o starej matce...