W PRL-u uczniowie jeździli na wykopki. Dziś jest to nie do pomyślenia
Osoby wychowane w czasach PRL-u zapewne pamiętają pracę w polu i czasy szkolne, kiedy razem z innymi uczniami jechało się na wykopki, by pomóc okolicznym rolnikom albo własnej rodzinie. O swoich wspomnieniach z tamtego czasu opowiedziała pani Alina, która twierdzi, że dziś praca dzieci byłaby nie do przyjęcia.
Wykopki i praca w polu w czasach PRL-u
Osoby żyjące w czasach PRL-u zapewne doskonale pamiętają, jak wiele ludzi pracowało wówczas w polu. Przy uprawie roślin czy hodowli zwierząt pomagały również dzieci. Nawet w czasie trwania roku szkolnego pracowały w polu i wówczas nie było nic dziwnego w tym, że uczeń opuszczał szkołę, by pomagać rodzinie. Nieobecność wynikająca z narodzin nowego zwierzęcia czy żniw nie była niczym zaskakującym.
Podobnie było również w czasie wykopków, czyli zbierania ziemniaków, przypadających wczesną jesienią. Wówczas częstym widokiem były tłumy ludzi w polu. Do pracy angażowano również dzieci, a nawet całe klasy, które pomagały w zbiorach okolicznym rolnikom.
"Zamiast zajmować się wnukami oglądam zachód słońca w domu starości" Zacznie się już w styczniu. Pieniądze nawet dla 2 milionów osóbWspomnienia pracy dzieci przy wykopkach
O wykopkach w czasie PRL-u opowiedziała pani Alinach, a jej wypowiedzi pojawiły się na łamach serwisu edziecko.pl. Jak wspomina:
Pamiętam, że rano zbieraliśmy się przed szkołą i jechaliśmy na pole do jakiegoś rolnika. Zazwyczaj był to ktoś z rodziny dyrektora albo jakiegoś nauczyciela, bo wiadomo, że każdy chciałby mieć taką darmową siłę roboczą. Oczywiście oficjalnie niby każdy rolnik mógł się starać o to, by dzieciaki przyszły mu ziemniaki zbierać, ale ten bez znajomości to raczej się nie doczekał. Czy ktoś nam za to płacił? A skąd, nikt nawet o tym nie pomyślał. Fajnie było, jak żona gospodarza przyniosła jakąś wodę, mleko i chleb. Zdarzały się też takie, które dawały jakieś ciasta w podziękowaniu, ale to rzadko.
Nie da się ukryć, że praca w polu jest wykańczająca fizycznie, szczególnie kiedy z nieba leje się żar. Pani Alina twierdzi jednak, że wtedy nikt nie narzekał, a dziś wspomina te czasy z uśmiechem. Twierdzi, że niegdyś doceniano i cieszono się z małych rzeczy.
Dziś może to oburzać, ale kiedyś nikt nie marudził. Jak pole było blisko, to szliśmy pieszo, śpiewaliśmy, żartowaliśmy. A jak dalej, to często nas rolnik furą zabierał i też było wesoło. Na koniec zawsze mieliśmy ognisko i jedliśmy pieczone ziemniaki. Wszyscy byli ubrudzeni od stóp do głów, ale zadowoleni. Śpiewaliśmy i często siedzieliśmy dłużej, niż to było konieczne. Ale myślę, że każdy, kto jeździł na wykopki, ten wie, że nie ma nic lepszego niż te ziemniaki z ogniska. Czarne, w połowie spalone, a mimo wszystko wyśmienite - wspomina pani Alina.
Dziś jest to nie do pomyślenia
Dziś życie wygląda zupełnie inaczej. Wielu rolników ma do dyspozycji nowoczesne maszyny, które usprawniają pracę w polu, zaś na dzieci nakładany jest obowiązek szkolny. Trudno również wyobrazić sobie, żeby dzieci mogły chodzić do pracy i to tak ciężkiej jak praca w polu na pełnym słońcu.
Dzisiaj trudno sobie wyobrazić, że dzieci były zmuszane do pracy w polu, zamiast się w tym czasie uczyć, a kiedyś naprawdę nikogo to nie dziwiło. Takie były czasy. Wykopki to jeszcze popularna sprawa, na studiach całą grupą chodziliśmy pomóc w budowie domu dziekana. Wtykaliśmy kawałki talerzy w elewację przez cały dzień, to dopiero było nudne i męczące. A po budowie wszyscy solidarnie sprzątaliśmy. Dziś się śmieję, że w ogóle dziekan miał czelność zatrudniać studentów jako darmowych robili, uważam, że już było nadużyciem, nawet jak tamte lat - dodała pani Alina.
A co Wy myślicie o pracy dzieci w polu? Jak wspominacie czasy PRL-u?