"Zamiast zajmować się wnukami oglądam zachód słońca w domu starości"
Na początku to rodzice zajmują się dziećmi, by po latach role mogły się odwrócić. Opieka nad bliskimi, którzy nie są w stanie samodzielnie o siebie zadbać to naturalna kolej rzeczy. Jednak nie dla każdego jest to takie oczywiste, o czym doskonale przekonała się nasza czytelniczka pani Anita. Przeczytajcie historię, którą postanowiła się z nami podzielić seniorka.
Na starość widziałam się w domu pełnym dzieci i wnuków. Robiłam wszystko, by tak było
Wspomnienia z przeszłości wracają wieczorami, gdy siadam w pokoju i patrzę przez okno na zachodzące słońce. Może to kwestia wieku, w końcu na karku mam już 70 lat i bliżej mi do tamtego świata, a to zawsze dobry moment na spojrzenie wstecz. Gdy byłam młoda, oglądanie zachodów słońca było jednym z moich ulubionych zajęć, chociaż nie zawsze znajdowałam na nie czas. Nie ma co się dziwić, na gospodarstwie, przy trójce dzieci, nie jest łatwo znaleźć czas dla siebie. Zwłaszcza że to rodzina od zawsze była dla mnie najważniejsza i to jej starałam się poświęcać każdą wolną chwilę.
Mam tradycyjne podejście i od zawsze uważałam, że to właśnie rodzina jest podstawą dobrze funkcjonującego społeczeństwa. Tak też było od zawsze w moim domu, który tętnił życiem i przez który przewijało się mnóstwo osób. Pamiętam wujków, ciotki i kuzynów, ale najbardziej utkwił mi w głowie obraz dziadka i babci. Za małego przyglądałam się jak z dnia na dzień dziadkowie stają się coraz słabsi i mają coraz więcej problemów z wykonaniem podstawowych czynności. Ale nie bałam się tego, bo widziałam, jak pomagają im moi rodzice i wujkowie. Chciałam, by w moim domu, tym który stworzę kiedyś, było dokładnie tak samo. Dopiero teraz wiem, jak bardzo się pomyliłam.
Dzieci dorosły i wyjechały z domu. Zostawili nas samych
Od zawsze podkreślałam moim dzieciom, a mam ich aż trójkę, że rodzina jest bardzo ważna i to na nią można liczyć w trudnych sytuacjach. Jednocześnie dawałam im też dużo swobody w podejmowaniu decyzji, dzięki czemu dość szybko się usamodzielniły.
Najstarszy, Andrzej, wyprowadził się z domu w wieku 20 lat. Jędrek i Agnieszka wyjechali na studia do dużego miasta i tam już zostali. W wieku 50 lat mieszkałam wiec z mężem sama w ogromnym domu, z ogromnym kawałkiem ziemi, o który trzeba było regularnie dbać.
Nie powiem, dzieci często mnie odwiedzały, przynajmniej na początku. Później pojawiły się wnuki, więc wpadali do nas przy okazji letnich weekendów czy wakacji, a dzieci bawiły się na dworze. Jednak nie trwało to długo, bo wnuki dość szybko znudziły się starymi dziadkami, a pole nie było dla nich ciekawym miejscem - zamiast tego wolały wpatrywać się w ekrany swoich telefonów. Z czasem widziałam je już tylko od święta.
Z roku na rok było coraz trudniej. Gdy mąż zmarł wszystko się zawaliło
Nie ma co kryć, starzeliśmy się ze Stasiem, moim mężem. Na gospodarstwie było nam coraz trudniej, ale jakoś zawsze zakasaliśmy rękawy i braliśmy się do roboty. Niestety, pewnego dnia nastąpiło to, czego bałam się najbardziej: mój kochany mąż dostał zawału serca i zmarł, a ja nie potrafiłam odnaleźć się w nowej rzeczywistości.
Nie wiem, czy to przez stres, smutek, a może przemęczenie, ale zaczęłam mocno podupadać na zdrowiu. Szwankowała mi pamięć, traciłam siły. Zdarzało się nawet, że nie byłam w stanie podnieść się z łóżka, by skorzystać z toalety. I to właśnie w takiej sytuacji pewnego dnia znalazł mnie Andrzej. Od razu skontaktował się z rodzeństwem, by, jak to ujął "znaleźć rozwiązanie problemu".
To jestem już dla nich problemem? - pomyślałam wtedy, ale nie chciałam się czepiać o słówka.
Niestety, okazało się, że to nie tylko słówka. Już parę dni później na progu moich drzwi pojawiła się cała trójka. A ja wiedziałam, że nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Byłam w szoku, gdy usłyszałam co planują
Dzieci od razu przeszły do rzeczy. Powiedziały mi, że nie mogę dłużej przebywać sama na gospodarstwie, a ja mogłam im tylko przytaknąć. Rzeczywiście, nie radzę sobie sama, nie mogę sobie ugotować, a co dopiero zająć się polem.
Musimy sprzedać gospodarstwo — poinformował mnie stanowczo Jędrek.
W sumie, jak mogłabym z tym dyskutować. Pomyślałam, że jeśli sprzedamy gospodarstwo, zostanę u któregoś z dzieci. Agnieszka ma wielki dom i z pewnością przydałaby jej się pomoc przy bliźniakach. Każdemu z moich dzieci się powodzi i wiedziałam, że u każdego znalazłoby się dla mnie miejsce. Jednak oni szybko wyprowadzili mnie z błędu.
Zdecydowaliśmy, że powinnaś trafić do Domu Starości. Nikt z nas nie jest w stanie się Tobą zająć, a jak widać potrzebujesz całodobowej opieki. Dom spokojnej starości będzie dla ciebie idealnym miejscem. Poznasz kogoś, nie będziesz się nudzić — powiedziała Agnieszka, a ja poczułam, jak zimny pot spływa mi po ciele.
Po tym wszystkim, co zrobiłam dla nich jako matka, oni tak po prostu oddają mnie do obcych? Jak niepotrzebną zabawkę? Nie mogłam w to wszystko uwierzyć. Nie mogłam, ale musiałam, bo zaledwie trzy dni później ogłoszenie o sprzedaży gospodarstwa trafiło do Internetu. A ja? Nie miałam nawet siły, by z nimi o cokolwiek walczyć.
I tylko teraz, siedząc sama w obcym pokoju, bez drzew i kwiatów, do których jestem tak przyzwyczajona, patrząc w okno na zachodzące słońce myślę o tym jak bardzo zmienił się świat i jak bardzo rozmyły się moje młodzieńcze, naiwne marzenia.