"Obudziłam wnuczkę i zaniosłam do rodziców. Więcej mnie nie widzieli"
Dla pani Anny miał to być wyjazd marzeń, na który czekała od dawna. Wspólna rodzinna wycieczka to coś, co zdecydowanie należało jej się po miesiącach spędzonych samotnie w domu. Jednak nie wszystko potoczyło się tak, jak myślała. Przeczytajcie historię seniorki z Kielc, którą postanowiła się z nami podzielić.
Wakacje w Tajlandii to coś, o czym marzyła całe życie
Nigdy nie podróżowałam. Za czasów mojej młodości nie było takich możliwości, później brakowało czasu i pieniędzy, a na starość zabrakło towarzystwa i sił. A marzenia miałam wielkie! Od zawsze ciągnęło mnie do egzotycznej Tajlandii, chciałam spróbować najlepszych dań serwowanych na ulicy, przejść się brzegiem morza i odpocząć w cieniu palm. Dlatego, gdy na moje 60. urodziny dzieci wręczyły mi w prezencie 10-dniową wycieczkę do Tajlandii byłam przeszczęśliwa!
Oczywiście na początku pomyślałam, że zwariowali i gdzie ja, stara baba, będę się pchała sama na drugi koniec świata. Okazało się jednak, że jest to wycieczka rodzinna, na którą polecą ze mną jeszcze mój syn Arek, jego żona Patrycja i 3-letnia wnuczka Matylda. To mogło się udać! Z radością więc zaczęłam przygotowywać się do wyjazdu, a już miesiąc później wysiadłam z samolotu na lotnisku w Pukhet.
Okolica piękna, tylko rodziny brak
Muszę przyznać, że Tajlandia urzekła mnie już od samego początku i nie przeszkadzało mi nawet zmęczenie po wielogodzinnym locie. Jak tylko dojechaliśmy do hotelu i nieco się odświeżyliśmy, ruszyłam na plażę i zwiedzanie okolicy. A raczej ruszyłyśmy, bo w spacerze towarzyszyła mi Matylda która, jak się okazało, trafiła ze mną do jednego pokoju. Zupełnie mi to nie przeszkadzało, kochałam swoją wnuczkę i cieszyłam się, że będę mogła spędzić z nią trochę więcej czasu. Zwłaszcza, że na co dzień mój syn mieszka prawie 300 kilometrów ode mnie, więc rzadko kiedy się widujemy.
Ruszyłyśmy na spacer, a Arek z Patrycją zostali w hotelu, żeby odpocząć. Z ochotą zajęłam się więc Matyldą. Dziewczynka jest jednak bardzo ruchliwa i wymagająca, nie potrafi się zająć sama sobą i trzeba jej poświęcać całą swoją uwagę, więc już po paru godzinach byłam dosłownie wykończona. A to był dopiero początek. Po powrocie do hotelu okazało się, że syn z synową również gdzieś sobie poszli nie zostawiając nam żadnych informacji. Było już późno, więc to ja musiałam zabrać Matyldę na kolację, umyć ją i położyć spać. Gdy skończyłam, sama byłam tam zmęczona, ze zasnęłam w mgnieniu oka.
Zrobili sobie ze mnie wakacyjną niańkę!
Myślałam, że kolejne dni wakacji miną zupełnie inaczej. Wyobrażałam sobie rodzinne spacery po plaży, wspólne posiłki, ale też czas wolny dla siebie. W końcu to był MÓJ prezent urodzinowy. Zamierzałam dobrze się bawić, zwiedzać i być może poznać jakieś ciekawe osoby. Niestety, szybko okazało się, że muszę mocno pozmieniać swoje plany, bo... wszędzie towarzyszyła mi Matylda.
Jak się okazało, syn z synową mieli swoje plany na spędzenie urlopu, a Matylda nie była jednym z nich. Nie wstawali z nami rano, tylko spali do południa, po czym większość czasu spędzali na plaży, przy basenie lub przy barze. Dziecko się nudziło, a mi serce pękało, więc to ja zajmowałam się nią przez większość czasu. Pierwsze siedem dni upłynęło mi w charakterze niańki, a o spokojnym wypoczynku mogłam zapomnieć. Wtedy dotarło do mnie, że Arek i Patrycja zabrali mnie tu specjalnie, żebym zajmowała się wnuczką! Prezent był tylko pretekstem do zabrania mnie na wakacje.
Tak łatwo się nie dam! W końcu moja cierpliwość się wyczerpała
Gdy zrozumiałam, po co właściwie zabrali mnie do Tajlandii wiedziałam, że nie mogę sobie dłużej na to pozwolić. Wiem, że już nigdy nie będę miała szansy na przyjazd do egzotycznego kraju, więc musiałam maksymalnie wykorzystać te 3 ostatnie dni. Z samego rana, nieco wcześniej niż zawsze, obudziłam Matyldę i... zaprowadziłam ją do pokoju rodziców. Nie zważając na ich zaskoczone miny zostawiłam dziecko w ich łóżku i po prostu sobie poszłam.
Tak, teraz był czas dla mnie, na który z pewnością zasługiwałam. Poleżałam nad morzem, wybrałam się na okoliczny bazar i na kolację, na której wreszcie mogłam zjeść spokojnie posiłek, a nie pomagać w jedzeniu Matyldzie. Co więcej, to właśnie tam, w Tajlandii, spotkałam niewidzianą od lat koleżankę ze szkolnych czasów! Jak się okazało Kalina 20 lat temu przeprowadziła się do Tajlandii i ułożyła tu sobie życie. Zaprosiła mnie do siebie, a ja... skorzystałam z zaproszenia i resztę wyjazdu spędziłam u niej. Rodzince wysłałam tylko sms-a, że dziękuję za prezent i właśnie zamierzam z niego w stu procentach skorzystać. Wygląda też na to, że uda mi się jeszcze nie raz odwiedzić Tajlandię!