Chowam jedzenie przed wnukami. Inaczej zostałabym z niczym
To oczywiste, że większość dziadków i babć zrobiłaby wszystko dla swoich wnuków. Są jednak takie sytuacje, kiedy trzeba myśleć nie tylko o nich, ale również o sobie. Tym bardziej, gdy najmłodsi mają wręcz nieograniczony apetyt! Historia pani Ireny, którą zdecydowała się z nami podzielić, jest dobitnym przykładem na to, że czasem trzeba wyznaczyć granicę i zrobić coś, co innym wydawałoby się nie do pomyślenia.
Moje wnuki uwielbiają jeść. Mam wrażenie, że pożarłyby wszystko!
Odkąd pamiętam, moje wnuki były wielkimi głodomorami. Zupełnie nie rozumiem rodziców, którzy męczą się, by wmusić w dzieci chociaż jedną kanapeczkę. Moja sześcioletnia Zosia i jej pięć lat starszy brat Kacperek od małego wcinali wszystko! Cokolwiek nie przygotowałabym na obiad czy kolację, znikało w mgnieniu oka.
Moje koleżanki bardzo mi tego zazdrościły. Większość z nich musiała się mocno natrudzić, by przygotować coś, co ich wnuki byłyby łaskawe przełknąć. Ja takich problemów nie miałam i o ile na początku napawało mnie to radością i szczęściem, o tyle z biegiem czasu zaczęło się robić nieco problematyczne.
W jeden dzień wnuki wyjadły wszystko z mojej lodówki!
Moja córka często pracuje w weekendy, więc praktycznie każdą sobotę wnuki spędzają ze mną. Pewnego dnia, gdy wpadły do mnie z wizytą, od progu zaczęły wołać o jedzenie.
Babciu, a masz może pierożki? A może te gołąbki, które ostatnio u Ciebie jedliśmy? Miałbym też ochotę na coś słodkiego - krzyczał Kacperek, zanim jeszcze zdążył ściągnąć buty.
Nie zdążyłam się zorientować, a dzieciaki stały już przy lodówce, wykładając na stół wybrane przez siebie produkty. Zaczęło się oczywiście od jogurtów, parówek, sera i wędliny, ale to wcale nie był koniec. Ledwo zjadły lunch, chwilę się pobawiły, a już zaczęły się dopominać o naleśniki. Jadły prawie cały czas: w trakcie zabawy, w przerwie od zabawy, przed telewizorem — miałam wrażenie, że buzia im się nie zamykała. Na domiar złego, jak tylko próbowałam odmówić im jedzenia, robiły ogromną awanturę.
Jedzcie co chcecie i dajcie mi już spokój. Możecie wyjeść wszystko, co mam w domu - powiedziałam wreszcie zrezygnowana.
Nie spodziewałam się, że dzieciaki wezmą to sobie do serca i bez skrupułów spałaszują całą zawartość mojej lodówki!
To, co ja jadłabym przez kilka dni, one zjadły w kilka godzin. Gdy wieczorem wnuki wróciły do domu, ja nie miałam już co zjeść na kolację.
Czytaj też: “Mąż o siebie nie dba, a ja prawie spaliłam się ze wstydu. Jego brzuch omal nie zrujnował wakacji”
Gdy przychodzą wnuki chowam jedzenie. Nie mam wyboru
Ta sytuacja dużo mnie nauczyła. Zwłaszcza że jestem emerytką, która nie ma zbyt dużo pieniędzy i musi dokładnie liczyć każdy wydatek. Pozbawienie mnie takich ilości jedzenia (i to na raz!) mocno odbija się na moim budżecie domowym.
Nie może tak być, że po każdej wizycie dzieci ja nie mam jedzenia - myślałam z wściekłością i zdecydowałam się podjąć radykalną decyzję.
Zanim moje wnuki przyjdą do mnie w gości, chowam wszystko, co mogłyby chcieć zjeść! Po szafkach ukrywam parówki, kabanosy, jogurty, bułki, a nawet warzywa i owoce - w końcu ta "szarańcza" zje wszystko. Oczywiście to nie jest tak, że dzieci chodzą u mnie głodne. Zawsze mam w zanadrzu jakąś kanapkę lub owoc, ale nie w takich ilościach jak wcześniej. Swojej córce powiedziałam też, że nie życzę sobie odwiedzin z zaskoczenia, bo zwyczajnie mnie na to nie stać! Jeśli nie zrozumie, trudno, ja też muszę mieć co jeść.