"Syn dzwoni, a ja udaję, że mnie nie ma". Wizyty dzieci mogą być kłopotem
Odwiedziny dorosłych dzieci to nie zawsze radosne przeżycie dla rodziców. Pani Beata, nasza czytelniczka, podzieliła się z nami bolesnym osobistym doświadczeniem. Przyznała, że od kilku miesięcy zdarza się jej unikać syna i synowej. Ich wizyty to dla pani Beaty wielki problem.
Pani Beata chowa się przed własnym synem. Dlaczego?
Gdy pukają do drzwi, pani Beata udaje, że nie ma jej w domu. Gdy dzwonią, nie odbiera telefonu. Zdarzało się jej nawet wyłączać smartfon na cały dzień. Dlaczego pani Beata chowa się przed własnym synem i jego rodziną? Powód jest prozaiczny , ale dla pani Beaty niezwykle dotkliwy.
Czytelniczka podzieliła się swoją historią pisząc list na adres redakcja@lelum.pl . Jeżeli również chcesz opowiedzieć o swoich doświadczeniach na każdy temat, zachęcamy do kontaktu .
Dzieci odwiedzają ją tylko na obiady?
Jak wyznała nam pani Beata, chodzi o pieniądze . Ilekroć jej syn i synowa z wnuczkiem odwiedzają ją w domu, dostają obiad, jedzą deser, piją kawę , a nierzadko wnuczek dostaje od babci skromne kieszonkowe. Pani Beata czuje, że ma obowiązek ugościć rodzinę, ale po prostu - jak pisze - "nie daje już rady finansowo ".
Czasami mam wrażenie, że dzieci przychodzą tylko po to, by się najeść. Raz nagotowaliśmy sobie z mężem krupniku na trzy dni. Gdzie tam. Przyszedł syn i wszystko zniknęło jednego dnia. Zjedli u mnie i dałam im jeszcze w słoiku do domu. Zostaliśmy z mężem bez jedzenia, nie chcieliśmy znowu wydawać pieniędzy i przez resztę tygodnia żyliśmy właściwie na samych kanapkach - pisze pani Beata.
Jak zdradza pani Beata, nie ma serca odmawiać synowi, ale też wstydzi się mu przyznać, że czasami brakuje jej pieniędzy do kolejnej emerytury .
Pani Beata nie może sponsorować obiadów całej rodzinie
"Nie mamy głodowych emerytur, ale też nie są to przecież bajońskie sumy. Rachunki, opłaty, leki - to wszystko kosztuje. Utrzymamy się z mężem we dwójkę, ale na wyżywienie reszty rodziny to za mało" - czytamy we wiadomości od pani Beaty.
Dlatego pani Beata woli unikać kontaktu z synem niż sprawić, by wyszli od niej głodni i rozczarowani.
"Żartuję z mężem, że nasza lodówka wygląda po tych wizytach jak po ataku szarańczy " - pisze pani Beata. Najwyraźniej jest jednak w tym dużo prawdy, skoro po wizytach dzieci nasza czytelniczka i jej mąż zostają z pustymi rękami . Muszą jeść byle co zamiast obiadów , które przygotowali dla siebie.
Pani Beata kończy swoją wiadomość smutną uwagą o tym, że może spojrzałaby na tę sprawę inaczej, gdyby syn z synową czasem zaprosili ich na obiad do siebie . "Nigdy to się nie zdarzyło, odkąd pamiętam" - zaznacza nasza czytelniczka.