Synowa kazała jej pozbyć się kota. "Nie wiedziałam, że jest do tego zdolna"
Podobno o człowieku najwięcej mówi jego stosunek do istot słabszych. Jeżeli w istocie tak jest, to 68-letnia pani Teresa dowiedziała się wiele na temat swojej synowej, Patrycji. To wszystko wydarzyło się dwa lata temu, a pani Teresa do dziś nie może uwierzyć, że na świecie są tacy ludzie.
Dzieci nie odwiedzają jej często
Pani Teresa mieszka sama w domu jednorodzinnym na wsi na Mazowszu. Jej mąż zginął bardzo młodo w wypadku samochodowym i zostawił ją z dwójką synów. Ci z kolei szybko wyfrunęli z gniazda i założyli własne rodziny . Mieszkali niedaleko, w mieście, ale odwiedzali ją rzadko. Raz potrafili przyjechać na Boże Narodzenie, by potem pokazać się znowu dopiero na Wielkanoc.
" Może i mieszkałam sama, ale nigdy nie byłam samotna. Moimi przyjaciółmi były zawsze koty i psy " - pisze pani Teresa. Czytelniczka podzieliła się swoją historią pisząc list na adres redakcja@lelum.pl . Jeżeli również chcesz opowiedzieć o swoich doświadczeniach na każdy temat, zachęcamy do kontaktu.
Niespodziewani goście u pani Teresy
Przez życie pani Teresy przewinęło się wiele zwierząt . Choć - jak sama przyznaje - pamięć ma już nieco gorszą, to potrafi wymienić imiona wszystkich. Felek, Bonifacy, Mara, Kora, Miluś, Łatka - niektóre z nich mieszkały z panią Teresą na stałe, inne błąkały się po okolicy, a pani Teresa je dokarmiała. Dotrzymywały jej towarzystwa: były pocieszeniem i zajmowały jej głowę, by nie myślała o przykrych tematach.
I tak żyłam sobie spokojnie, sama z miauczącymi przyjaciółmi, aż na początku września zadzwonił telefon - pisze pani Teresa. - To był syn. Powiedział, że robią z synową generalny remont mieszkania. Pracują z domu i nie dadzą rady zostać u siebie. Zapytał wprost, czy mogą zamieszkać u mnie na najbliższe dwa miesiące.
Pani Teresa
zgodziła się
.
Synowa postawiła surowe wymagania
Przyjechali. Pani Teresa przyjęła syna i synową niezwykle serdecznie. Był domowy obiad , a w wysprzątanym pokoju czekała na nich świeża pościel. "Cieszyłam się, że będzie im się tu dobrze pracować" - pisze 68-latka. "Ale jednego nie przewidziałam". Okazuje się, że Patrycja, synowa pani Teresy, od pierwszych chwil kręciła nosem.
Pani Teresa nie wiedziała, o co chodzi. Myślała, że może synowa krępuje się i stresuje, bo przecież tak dawno jej nie odwiedzała ani nie dzwoniła. Nawet na imieniny. Podejrzewała, że może obiad jej nie smakował , albo że popełniła jakąś gafę. Niestety. Okazało się, że Patrycji przeszkadza Plamka, ukochana kotka pani Teresy .
Patrycja jak gdyby nigdy nic zapytała teściową, czy "mogłaby się pozbyć tego kota" . "Dosłownie tak powiedziała" - zapewnia pani Teresa. Pani Teresa pisze, że synowa nie miała alergii na sierść. Po prostu przeszkadzało jej, że Plamka chodziła po domu : czasami przytuliła się do nóg synowej albo zostawiła trochę kłaczków na jej drogich ubraniach .
Pani Teresa opowiedziała, jak zareagowała.
Pani Teresa do dziś nie wierzy w swoje słowa
Synowa pani Teresy dodała, że kot to pewnie dla niej tylko problem . Mówiła, że wszędzie tylko brudzi, śmierdzi, i że trzeba wydawać majątek na karmę. “Szybko poczuła się jak u siebie w domu” - zauważa pani Teresa. Ale to był dopiero początek.
W pewnym momencie synowa spojrzała na Plamkę i zaproponowała, " że może po prostu wystawić ją za drzwi albo odwieść do schroniska ". Pani Teresa nawet nie przemyślała tego, co potem powiedziała. Po prostu, jak teraz twierdzi, to “powiedziało się samo".
Wolałabym ciebie wystawić za drzwi albo odwieźć do schroniska - powiedziała pani Teresa, a w pokoju zapadła cisza jak makiem zasiał.
Syn pani Teresy próbował obrócić to wszystko w żart, ale synową ewidentnie zatkało - wynika z relacji 68-latki. Pani Teresa pisze teraz, że sama nie wiedziała, że była zdolna do takiej odpowiedzi. W głowie się jej jednak nie mieści, że jej synowa potraktowała kota, żyjącą i czującą istotę, jak przedmiot.
"Nie żałuję. Dla mnie zwierzęta to tacy mniejsi ludzie . Nasi bracia mniejsi, jak pisał św. Franciszek" - podkreśla pani Teresa. Czytelniczka podkreśla, że jest przekonana, że zwierzęta mają duszę . I - jak się okazuje - często mają też większe serce niż ludzie. To koty i psy dotrzymywały jej towarzystwa, podczas gdy syn i synowa całkowicie o niej zapomnieli. “A wtedy wrócili, bo czegoś ode mnie potrzebowali” - wspomina pani Teresa.
Jak skończyła się ta "przeprowadzka"? Syn i synowa pani Teresy nie zagrzali długo miejsca. Zamiast dwóch miesięcy zostali u niej na tydzień, a potem wzięli urlopy i wyjechali na wakacje . To były ciche dni , ale pani Teresa nie żałuje, że do nich doszło. Przynajmniej poznała prawdę o tym, jaką osobą jest jej synowa. “Może to dobrze, że nie utrzymuje ze mną kontaktu ” - dodaje.