Wnuczka sprowadza koleżanki z klasy na obiady. "To mnie przerasta"
"Czuję się z tym źle, ale muszę to opowiedzieć" - zaczyna swoją wiadomość pani Ewa. Czytelniczka opisała nam, jak wygląda jej niemal każdy dzień od poniedziałku do piątku. Wnuczka często przychodzi do niej po szkole. Je obiad, odpoczywa, odrabia lekcje. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie jedna rzecz, która zaczęła się w tym roku.
Przyjaciółki wnuczki to miłe dziewczynki. Jest jedno "ale"
Imiona w tekście zmieniliśmy na prośbę autorki.
Czytelniczka zapewnia, że wizyty wnuczki , Oliwii, to dla niej sama przyjemność. Pani Ewa mieszka niedaleko podstawówki swojej wnuczki. Oliwia, zamiast wracać po lekcjach do domu i czekać na powrót rodziców, przychodzi do swojej babci.
W tym roku coś się jednak zmieniło. Chodzi o koleżanki , które Oliwia zaczęła zapraszać do babci.
Zaczęło się zaraz po wakacjach. Oliwia była na koloniach razem z dwiema koleżankami z klasy. Od tamtej pory są nierozłączne. Maja i Zuzia to miłe dziewczynki. Problem w tym, że Oliwia niemal zawsze przychodzi z nimi do mnie po lekcjach na obiad . Od tamtej pory muszę gotować prawie dwa razy tyle, żeby nie zostały z pustym talerzem - pisze pani Ewa.
Dla naszej czytelniczki to duży problem . Nie wie, jak z niego wybrnąć.
Pani Ewa nie chce zrazić niewinnych dzieci
Pani Ewa podkreśla, że nie ma nic przeciwko temu, by Oliwia przyjaźniła się z Mają i Zuzią. Mogą ją nawet odwiedzać od czasu do czasu, bo "dziewczynki wprowadzają wiele radości i dodają jej energii ".
Kłopot polega na tym - jak tłumaczy pani Ewa - "gotowanie wiąże się z zakupami i kosztami, a potem ze sprzątaniem " , a to zaczyna przerastać panią Ewę, która nie ma bardzo wysokiej emerytury. I zwyczajnie nie ma już tyle sił, co kiedyś. Zdarza się też, że dziewczynki nadużywają gościnności i zostają dłużej, gdy pani Ewa chciałaby już odpocząć w spokoju.
Jak by to wyglądało, gdyby Oliwia jadła, a dziewczynki zostały z pustymi rękami? One nigdy nie odmawiają. Nie chodzi o to, że na co dzień nie dojadają, czy że pochodzą z ubogich rodzin. Nie w tym problem. Po prostu przychodzą tu trochę jak do restauracji - pisze pani Ewa.
Nasza czytelniczka podkreśla, że informowała o tym swoją córkę i zięcia. "Bardziej ich to rozbawiło niż wzbudziło niepokój. Mi do śmiechu nie jest, bo to ja prawie codziennie gotuję za niemałe pieniądze" - pisze pani Ewa. Nasza czytelniczka liczyła, że porozmawiają z Oliwią lub skontaktują się z rodzicami dziewczynek i delikatnie wytłumaczą, że wizyty bywają uciążliwe. Niestety nic takiego się nie wydarzyło.
Sprawa jest delikatna. "Chodzi o wnuczkę"
Pani Ewa nie wie, jak wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji . Sama porozmawiałaby z wnuczką, ale ma pewne obawy. Chodzi o Oliwię i jej relacje z koleżankami .
"Ona długo nie miała bliskich koleżanek. Wolała bawić się sama, stroniła od dzieci, i trochę nas to niepokoiło. Teraz dzięki Mai i Zuzi zmieniła się i stała się bardziej towarzyska. Nie chcę jej zrazić do kontaktów z rówieśnikami. Może te obiadki u mnie jej pomagają" - pisze pani Ewa.
Nasza czytelniczka przyznaje, że “czuje się jak między młotem a kowadłem”. Nie chce zrazić wnuczki, ale nie ma też już siły na “bycie etatową kucharką dla dziewczynek”. “Odetchnę chyba dopiero w wakacje” - kończy pani Ewa.
Chcesz podzielić się z nami swoją historią? Wyślij wiadomość na redakcja@lelum.pl .